Czerwony Baron mieszkał w Ostrowie

Przed kilkoma dniami świat obiegła wiadomość, iż w ostrowskim Urzędzie Stanu Cywilnego znajduje się akt zgonu Manfreda Albrechta von Richthofena, największego asa myśliwskiego z okresu I wojny światowej, nazywanego „Czerwonym Baronem”. Informacje podały najpierw media lokalne. Faktem tym zainteresowała się amerykańska agencja Associated Press, a kilka dni później artykuły o Czerwonym Baronie i Ostrowie można było przeczytać nawet w chińskich, chilijskich czy urugwajskich mediach.

Pomimo krótkiego (bo liczącego zaledwie ćwierć wieku) życia, postać ta jest do dziś legendą, znaną powszechnie nie tylko w Niemczech, ale i w Zachodniej Europie, a zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Mniej znany jest jednakże fakt, iż jednym z epizodów w życiu Mahfreda von Richthofena był pobyt w Ostrowie Wielkopolskim w 1914 r., który po jego śmierci pociągnął za sobą dalekosiężne skutki w postaci sporządzenia w tutejszym urzędzie stanu cywilnego jego aktu zgonu.

Manfred von Richthofen urodził się 2 maja 1892 r. w miejscowości Borek (obecnie część Wrocławia) jako drugie z czworga dzieci: barona Albrechta von Richthofena i jego małżonki Kunegundy z domu von Schickfus und Neudorff. W wieku 9 lat przeprowadził się wraz z rodzicami do Świdnicy. Oddany wcześnie do szkół wojskowych, w 1911 r. ukończył Główną Szkołę Kadetów w Gross – Lichterfelde i rozpoczął służbę w 1. Pułku Ułanów im. cara Rosji Aleksandra III, stacjonującym w Miliczu. Rok później otrzymał awans na stopień podporucznika. Od najmłodszych lat zakochany w jeździe konnej, służbę w Miliczu wykorzystywał na doskonalenie swoich umiejętności w tym zakresie. W 1913 r. udało mu się nawet wygrać doroczną gonitwę o nagrodę cesarza Wilhelma II. W 1914 r.

 

Manfred von Richthofen został przeniesiony do garnizonu w Ostrowie (leżącym wówczas przy granicy z Cesarstwem Rosyjskim), gdzie stacjonował 2. szwadron 1. Pułku Ułanów. Do Ostrowa trafił w czasie, gdy wybuch wojny zbliżał się wielkimi krokami.

Pobyt w naszym mieście wspominał w swoich wspomnieniach:

Wszystkie gazety nie zawierały niczego innego poza zgoła fantastycznymi opowieściami o wojnie. Już po kilku miesiącach przyzwyczailiśmy się do rozmów na ten temat. Tak często pakowaliśmy swoje bagaże, że stało się to wręcz nudne. Nikt nie wierzył, ani też nie tęsknił za wojną. My, którzy byliśmy najbliżej granicy i stanowiliśmy „oczy armii” (tak mówił mój dowódca) wierzyliśmy, że nic nie powinno się wydarzyć. Pewnego dnia, jeszcze przed wojennymi przygotowaniami, siedzieliśmy razem z ludźmi z innego szwadronu w klubie oficerskim, około dziesięciu kilometrów od granicy. Jedliśmy ostrygi, popijaliśmy szampana i byliśmy bardzo weseli. Nikt nie myślał o wojnie. (…) Siedzieliśmy rozbawieni i głośni, kiedy nagle otwarły się drzwi. Stanął w nich hrabia Kospoth, starosta Oels [obecnie Oleśnica – przyp. red.]. Wyglądał jak duch.

Powitaliśmy starego przyjaciela gromkim „hallo!”. Wyjaśnił nam powody swojego przybycia. Przyjechał osobiście, by przekonać się czy krążące plotki o rychłym wybuchu wojny są prawdziwe. Zakładał, zupełnie prawidłowo, że najlepsze wiadomości powinien uzyskać na granicy. Nie był zbytnio zaskoczony, gdy zobaczył nasze pokojowe zgromadzenie. Dowiedzieliśmy się od niego, że wszystkie mosty na Śląsku są pilnowane przez warty i przygotowywano się do umacniania ważnych miejsc. Szybko przekonaliśmy go, że możliwość wybuchu wojny jest mało prawdopodobna i kontynuowaliśmy nasze świętowanie. Na drugi dzień dostaliśmy rozkaz wymarszu w pole.

W Ostrowie Manfreda von Richthofena zastał więc wybuch wojny, która później przeszła do historii pod nazwą „I wojna światowa”, a która całkowicie zmieniła jego życie. Stąd w dniu 2 sierpnia 1914 r. wystosował swój pożegnalny list do rodziców i rodzeństwa (również zamieszczony w jego wspomnieniach) przed wyruszeniem na front. Z ostrowskiego garnizonu wyjechał też na swój pierwszy patrol w kierunku wroga, docierając w okolice Kalisza. Jego pierwsza misja trwała tydzień – po upływie którego powrócił do Ostrowa.

W swoich wspomnieniach Manfred von Richthofen pisał na temat pierwszego patrolu, na który wyruszył z Ostrowa:

Siódmego dnia wróciłem do swoich i wszyscy wpatrywali się we mnie tak, jakbym był duchem. Nie zaskakiwała ich moja nieogolona twarz, gdyż zdumienie spowodowane było plotką, że rzekomo Wedel i ja polegliśmy koło Kalisza. Miejsce, gdzie miało się to stać, czas i okoliczności mojej śmierci szczegółowo opisano w raporcie, jaki rozpowszechniono na niemalże całym Śląsku. Moja matka miała wizytę podczas której złożono jej kondolencje. Pominięto tylko jedno – nikt nie wpadł na pomysł umieszczenia ogłoszenia o mojej śmierci w gazecie.

Już w połowie sierpnia 1914 r. 1. Pułk Ułanów został przerzucony na front zachodni – do Francji. I choć we wrześniu 1914 r. Manfred von Richthofen został odznaczony za męstwo Żelaznym Krzyżem II klasy, to walki pozycyjne, które zapanowały na froncie zachodnim, skłoniły go do zmiany formacji. W warunkach wojny w okopach kawaleria okazała się być całkowicie nieprzydatna, toteż Manfred von Richthofen, znudzony dotychczasową służbą, zgłosił się ochotniczo w maju 1915 r. do lotnictwa.

Początkowo latał jako obserwator i strzelec – bombardier, jednak już w grudniu 1915 r. ukończył kurs pilotażu, rozpoczynając swoją wielką karierę lotniczą, w trakcie której odniósł 80 oficjalnie uznanych zwycięstw powietrznych.

CZYTAJ  Ostrowianin kradł paliwo

Już po 16. potwierdzonym zwycięstwie, Manfred von Richthofen stał się najlepszym spośród żyjących niemieckich asów. Wówczas też, w styczniu 1917 uhonorowany został najwyższym pruskim odznaczeniem za odwagę Pour le Mérite. W tym samym czasie został dowódcą eskadry myśliwskiej Jasta 11, która pod jego dowództwem zgrupowała kilku z najlepszych niemieckich pilotów, osiągając duże sukcesy, których szczyt stanowił nazwany tak przez Brytyjczyków, „krwawy kwiecień” 1917 roku. Sam Richthofen zestrzelił w tym miesiącu rekordową liczbę 20 samolotów, za co został awansowany do stopnia rotmistrza i przyjęty na audiencji u samego cesarza Wilhelma II.

Samoloty Jasta 11 miały czerwone oznaczenia, zwłaszcza osłonę silnika, a niektóre z nich (na których latał Manfred von Richthofen), były malowane całkowicie na czerwono. Stąd pochodzi, stosowany zwłaszcza przez Brytyjczyków, przydomek – „Czerwony Baron”.

W czerwcu 1917 r. Manfred von Richthofen został mianowany dowódcą nowo utworzonego pułku myśliwskiego Jagdgeschwader I, w skład którego weszły cztery eskadry (Jasta 4, Jasta 6, Jasta 10 i Jasta 11). Od końca sierpnia 1917 r. otrzymał jako jeden z dwóch pierwszych pilotów najnowszy wówczas myśliwiec – trójpłatowy Fokker Dr. I, z którym był już powszechnie kojarzony.

W dniu 2 kwietnia 1918 r. Manfred von Richthofen odniósł swoje 75. zwycięstwo, za co został odznaczony przez cesarza Wilhelma II Orderem Czerwonego Orła. 19 dni później zestrzelił 80. maszynę wroga. Było to już jednak apogeum jego sukcesów. Następnego dnia, 21 kwietnia 1918 r., w walkach powietrznych nad przełęczą Morlancourt niedaleko Sommy, Manfred von Richthofen został trafiony przez australijską obsługę karabinów maszynowych, po czym jego samolot spadł na ziemię za liniami sprzymierzonych. Kula przeszyła ciało od prawej strony uszkadzając wątrobę, płuca, serce i zatrzymała się w kurtce pilota.

Jego zwłoki zostały pochowane następnego dnia po śmierci w Bertangles pod Amiens przez wrogów – 3. dywizjon australijskich sił powietrznych, z zachowaniem wszelkich honorów wojskowych i przy licznym udziale alianckich lotników, co świadczyć może o szacunku i uznaniu, jakim „Czerwony Baron” cieszył się nawet wśród swoich przeciwników na froncie.

Trzy lata później Francuzi przenieśli zwłoki na cmentarz wojskowy we Fricourt, następnie 20 listopada 1925 r. uroczyście przeniesiono je na berliński cmentarz Invalidenfriedhof, a w 1975 r. do rodzinnego grobu na cmentarzu w Wiesbaden.

Zgon największego asa niemieckiego lotnictwa został zarejestrowany w sierpniu 1918 r. w ostrowskim Urzędzie Stanu Cywilnego – zgodnie z normami obowiązującego wówczas cesarskiego rozporządzenia z 20 stycznia 1879 r., dotyczącego czynności urzędników stanu cywilnego wobec żołnierzy, którzy opuścili swoje stałe kwatery po mobilizacji (Verordnung, betreffend die Verrichtungen der Standesbeamten in Bezug auf solche Militärpersonen, welche ihr Standquartier nach eingetretener Mobilmachung verlassen haben. Vom 20. Januar 1879).

Ten akt prawny przewidywał bowiem, iż zgon żołnierza poległego na froncie winien być rejestrowany w urzędzie stanu cywilnego ostatniego miejsca zamieszkania przed wyruszeniem na wojnę. A że Manfred von Richthofen wyruszył na front I wojny światowej z garnizonu w Ostrowie, to właśnie do ostrowskiego Urzędu Stanu Cywilnego trafiło oficjalne zawiadomienie o jego śmierci, na podstawie którego sporządzono jego akt zgonu. Śmierć „Czerwonego Barona” zarejestrowana została więc w mieście, z którym nie miał wiele wspólnego (poza krótkim okresem pobytu w 1914 r.), gdzie nie miał żadnej rodziny i z którym nic go praktycznie nie łączyło. Kilka miesięcy spędzone w Ostrowie i wyjazd stąd na front wystarczyło jednakże do zarejestrowania jego zgonu w naszym mieście.

Manfred von Richthofen jest niewątpliwie postacią niezwykłą. Choć zmarł przed osiągnięciem 26 roku życia, jest dziś jednym z symboli lotnictwa wzbudzając duże zainteresowanie na całym świecie – o czym świadczy poruszenie, jakie wywołała informacja, iż jego akt zgonu znajduje się w Ostrowie Wielkopolskim.

Dla Polaków kontrowersje może wzbudzać niemieckie pochodzenie „Czerwonego Barona” i fakt, iż służył on w armii jednego z naszego zaborców. Pamiętać należy jednak, iż w tym samym okresie sojusznikiem Niemiec były Austro – Węgry, przy boku których do 1917 r. walczyły Legiony Polskie z Józefem Piłsudskim (Legiony były oddzielną formacją Armii Austro – Węgierskiej). Orientacja na państwa centralne (Austro – Węgry oraz Niemcy) była bowiem w pierwszych latach I wojny światowej reprezentowana przez niemałą część społeczeństwa polskiego (szczególnie w Galicji).

Przez życie Mafreda von Richtohefa w okresie I wojny światowej wyraźnie przebija pragnienie poszukiwania przygód. Ten urodzony kawalerzysta, prawdopodobnie cechujący się nadpobudliwością, traktował wojnę jako grę. Wspominał, iż w sierpniu 1914 r. „każdy żołnierz cieszył się z okazji pokazania swoich zdolności i własnej wartości. My, młodzi porucznicy kawalerii, mieliśmy bardzo ciekawe zadanie. Studiowaliśmy teren pod kątem rozpoznania tyłów nieprzyjaciela i zniszczenia ważnych obiektów. Do realizacji tych zadań potrzebni byli prawdziwi mężczyźni”. Na front Manfred von Richthofen wyruszył w ułańskim mundurze z pragnieniem doznania wojennych przygód.

CZYTAJ  Zlot BMW z całej Polski! (ZDJĘCIA i WIDEO)

W okopach pod Verdun pisał:

Mam niespokojnego ducha. Całą moją aktywność na froncie pod Verdun można określić jako wyłącznie nudzenie się. Początkowo byłem w okopach, czyli tam, gdzie nic się zupełnie nie działo. Potem zostałem adiutantem i miałem nadzieję, że przeżyję jakąś przygodę. Ale myliłem się. Prawie natychmiast zostałem zdegradowany przez frontowych wiarusów, którzy traktowali mnie jak jeszcze jedną sztabową świnię. Tak naprawdę, nie byłem ze sztabu, ale mimo to nie pozwalano mi zbliżyć się na mniej niż sto pięćdziesiąt metrów do okopów. Dopiero leżąc na ziemi pod gradem bomb mogłem się zrehabilitować. Teraz i później pozwolono mi już iść na pierwszą linię. Mogłem już myśleć o wykazaniu się, brnąc w górę i w dół, poprzez krzyżówki i nieskończone linie okopów oraz błotniste dziury, by w końcu dotrzeć do miejsc, gdzie słychać było świst kul. Po każdym złożeniu krótkiej wizyty walczącym czułem się głupio, że dotychczas nie odniosłem żadnej rany.

Gdy zaś dowódca nie przydzielił mu zadania godnego jego ambicjom, napisał w liście do niego:

Drogi Ekscelencjo! Nie poszedłem na wojnę po to, by zbierać ser i jajka, lecz w całkiem innych zamiarach.

Manfreda von Richthofena od samego początku wojny nie opuszczało więc młodzieńcze pragnienie przeżycia przygód i zostania bohaterem. Marzenie to udało mu się zrealizować po wstąpieniu do lotnictwa.

W publikacjach podkreśla się rycerskość „Czerwonego Barona”. Gdy podczas jednej z potyczek pilotowi angielskiej maszyny zaciął się karabin, miał przerwać ostrzał i zmusić go do lądowania, by uścisnąć mu dłoń. Z przekazów kolegów Richthofena wyłania się jednakże także inny obraz. Jeden z nich pisał, iż „Czerwonemu Baronowi” zależało na tym, by samolot przeciwnika stanął w płomieniach i tylko takie zwycięstwo się dla niego liczyło.

Pomimo młodzieńczej pasji, która w poszukiwaniu sławy zawiodła go w szeregi lotników, Richthofen był jednakże mądrym taktykiem. Przestrzegał dokładnie wyuczonych podstaw walki i przed pojedynkiem lotniczym starał się obracać na swoją korzyść wszystkie sprzyjające okoliczności obracał na swą korzyść.

Legendzie Manfreda von Richthofena na pewno nie pomaga fakt, iż pamięć o nim była kultywowana przez hitlerowców w okresie III Rzeszy, gdzie fundowano tablice i kamienie pamiątkowe (w okupowanym w czasie II wojny światowej Ostrowie Niemcy nadali imię „Czerwonego Barona” Gimnazjum Żeńskiemu – obecnie II LO). Za ów kult jego osoby trudno jednak obciążać odpowiedzialnością nieżyjącego Manfreda von Richthofena– on sam, zmarły 15 lat przed dojściem Hitlera do władzy, z nazizmem nie mógł więc mieć oczywiście nic wspólnego. Propaganda III Rzeszy sławiąca Richthofena, działała zaś tym silniej, iż w eskadrze „Czerwonego Barona” służył jako lotnik Hermann Göring, późniejszy hitlerowski minister lotnictwa.

Znany brytyjski historyk Uniwersytetu w Cambridge, Christopher Clark w dzienniku „Rzeczpospolita” tak podsumował kontrowersje wokół postaci „Czerwonego Barona”:

W latach 1939 – 1945 walczyliśmy z Trzecią Rzeszą, ponurą, zbrodniczą dyktaturą. Pierwsza wojna światowa była zaś wojną pomiędzy normalnymi państwami. Większość Brytyjczyków nie miałaby nic przeciwko gloryfikowaniu Czerwonego Barona. Rozumiem jednak, że w Polsce, która jest krajem najbardziej poszkodowanym przez Trzecią Rzeszę, sprawa ta może wywoływać niepokój.

Niezależnie od oceny tej postaci, przez swój pobyt w Ostrowie i sporządzony w tutejszym Urzędzie Stanu Cywilnego akt zgonu, Manfred von Richthofen, stał się częścią dziejów miasta.

Literatura:

Manfred Freiherr von Richthofen, Der rote Kampfflieger, Ullstein, Berlin, 1917;
Jarosław Biernaczyk, Manfred von Richthofen (1892-1918). Czerwony Baron”, [w:] „Gazeta Ostrowska” z 5.06.2002;
Joachim Castan, Der Rote Baron: Die ganze Geschichte des Manfred von Richthofen, Stuttgart 2007;
Peter Kilduff, Czerwony Baron – Manfred von Richthofen: walki najgroźniejszego pilota I wojny światowej (przekł. z ang. P. Żurkowski), Warszawa 2001;
Maciej Kowalczyk, Rejestracja zgonów i przypadków uznania za zmarłego żołnierzy niemieckich, którzy utracili życie bądź zaginęli podczas I wojny światowej (1914 – 1918), [w:] „Rocznik Ostrowskiego Towarzystwa Genealogicznego”, tom IV, Ostrów Wielkopolski 2009;
Rzeczpospolita, 11.04.2008;

Tłumaczenie na język polski treści aktu zgonu Manfreda von Richthofena:

Nr 245 Ostrów, 26 sierpnia 1918

Dowódca Fliegerersatz Abteilung Nr. 9 (jedna z jednostek wojskowego lotnictwa niemieckiego z okresu I wojny światowej – przy. tłumacza) zawiadomił, że rotmistrz (Rittmeister) 1. Pułku Ułanów,
Manfred Albrecht baron von Richthofen lat 25,
wyznania ewangelickiego,
zamieszkały w Ostrowie urodzony we Wrocławiu,
stanu wolnego
syn majora w stanie spoczynku Albrechta barona von Richthofena i jego małżonki Kunegundy z domu Schickfuss-Neudorf, zamieszkałych w Świdnicy,
zmarł w wyniku ran odniesionych w walkach w północnym Vause – Somme w dniu 21 kwietnia 1918 r.
Powyżej skreślono 22 drukowane słowa.
Urzędnik stanu cywilnego
W zastępstwie
Podpis nieczytelny

źródło:

Maciej Kowalczyk
Ostrowskie Towarzystwo Genealogiczne

POLECANE NEWSY
Subskrybuj
Powiadom o

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Napisz co o tym sądziszx