– Oskarżony to człowiek wyjątkowo zdemoralizowany, dla którego życie ludzkie nie ma żadnej wartości – powiedział podczas uzasadnienia wyroku sędzia Andrzej Miller z kaliskiego Sądu. Skazał go na karę dożywotniego więzienia. Wyrok nie jest prawomocny.
Dzisiaj kaliski sąd skazał 54-letniego Krzysztofa Kazanowskiego na karę dożywocia za zastrzelenie swojego pracodawcy i usiłowanie zabójstwa jego żony.
„Należy podkreślić, że kara dożywotniego pozbawienia wolności jest swego rodzaju karą eliminacyjną, którą orzeka się za najcięższe przestępstwa. Jest orzekana wobec sprawców najbardziej zdemoralizowanych. Takim właśnie jest oskarżony Krzysztof Kazanowski, który dotychczas był 15-krotnie karany, pierwszy raz, gdy miał 19 lat a w zakładach karnych spędził ponad 28 lat” – powiedział sędzia Miller.
Do zdarzenia doszło 2 września 2019 r. na fermie drobiu w wielkopolskich Zadowicach. Tego dnia 34-letni właściciel został dwukrotnie postrzelony w głowę. Zginął na miejscu. Jego pracownik uciekł z miejsca zdarzenia, porzucając broń.
Policjanci zaczęli poszukiwania. Na stronie internetowej kaliskiej komendy policji opublikowano wówczas dane i wizerunek poszukiwanego. Jednym ze znaków rozpoznawczych był wytatuowany na jego twarzy napis „Kocham cię Beatko”.
Krzysztofa K. zatrzymano w pustostanie w Kaliszu.
Pokrzywdzony 34-latek kilka miesięcy wcześniej kupił fermę w Zadowicach, do której przeprowadził się z rodziną. Zamieszkał z żoną, teściową i dwiema córkami w wieku 9 i 3 lat.
W jednym z budynków gospodarczych zamieszkał okarżony ze swoją konkubiną. Właściciel fermy i jego pracownik znali się wcześniej, obaj pochodzili z Wałcza w województwie zachodniopomorskim.
„Znaliśmy się od 7 lat. Żyliśmy w zgodzie. Mieliśmy do siebie zaufanie. Wiedziałem, gdzie trzyma broń i pieniądze. Kiedy Piotrek kupił w Zadowicach fermę za 700 tys. zł, to mnie i konkubinę zatrudnił u siebie” – zeznawał w sądzie oskarżony.
Nieporozumienia między zamordowanym a oskarżonym zaczęły się wtedy – jak twierdzi Kazanowski – kiedy właściciele zaczęli dokuczać jego konkubinie, poniżać ją, a także grozić jej śmiercią.
Podczas jednej z awantur oskarżony miał stracić panowanie nad sobą.
„Poszedłem do garażu i wróciłem do kurnika. Kiedy Piotrek zobaczył, co trzymam w ręku, zaczął biec w moim kierunku. Wystraszyłem się go, bo to rosły i wysportowany mężczyzna; zacząłem strzelać” – powiedział oskarżony.
Zeznał, że wystrzelił cały magazynek, oddał łącznie 7 strzałów. Kiedy poszkodowany upadł, zdjął mu z szyi łańcuch z krzyżem o wartości 17 tys. zł i uciekł z gospodarstwa. W lombardzie dostał za niego 600 zł; pieniądze miał przeznaczyć na podróż do innego miasta.
„Oskarżony nie przyznał się do popełnienia umyślnego i zaplanowanego zabójstwa. Wersja ta nie może się ostać w świetle opinii biegłej lekarza medycyny sądowej Iwony Wypychowskiej, która jednoznacznie stwierdziła, że druga z ran postrzałowych w głowie denata powstała z tak zwanego przyłożenia. Oskarżony najpierw strzelił do Piotra R. z odległości kilku metrów a następnie, gdy ten upadł, podszedł do niego i przyłożył broń do jego głowy i strzelił” – powiedział sędzia.
Mężczyzna nie przyznał się też do usiłowania zabójstwa żony 34-latka i żądania wydania mu 120 tys. zł.
„Chciał strzelić do kobiety, ale zacięła się broń” – poinformował sędzia.
„Z dużą łatwością podjął decyzję o pozbawieniu życia Piotr R., który pomógł mu dając pracę i mieszkanie, gdy po raz kolejny opuścił więzienie” – powiedział Miller.
Działania oskarżonego – jak stwierdził sąd – nacechowane było brutalnością i bezwzględnością. Po dokonaniu zbrodni nie okazał skruchy i refleksji nad swoim postępowaniem.
„Trzeba zaakcentować ogrom zła, jakie wyrządził oskarżony, ponieważ pozbawił życia męża i ojca nieletnich córek” – dodał sędzia.
Wyrok jest nieprawomocny. Sąd wyraził zgodę na publikację danych i wizerunku oskarżonego.